Witam wszystkich.
Ostatni dzień świąt, żyjecie? Czy umieracie z przejedzenia? My żyjemy, nie umieramy, bo się nie przejedliśmy. Odpoczęliśmy, pospaliśmy, a jutro wracamy do pracy naszej codziennej. Dzisiaj, między jednym deszczem, a drugim, udało mi się zrobić marszobieg 5 kilometrowy z moim dzieckiem, śpiącym w wózku. Od razu się lepiej myśli :)
Mamy jeszcze trochę czasu do sylwestra i wszystkich tych noworocznych bzdur, typu obiecanki- cacanki ( a i tak nic z tego nie wyjdzie, bo Polacy tak mają, że wiele obiecują, a potem gówno robią). I naszło mnie, że nikt nie pisze o Ciemnej Stronie Mocy świąt. Wszyscy tylko, ze jest fajnie, że magia, że światełka, pierniki, bitwy o karpie ( biedne ryby) i gonitwa za prezentami. A ja tymczasem, napiszę Wam, jak ta magia świąt wygląda z perspektywy Matki- Polki wkurwionej.
"Oho, już się drą. Jezu, ledwo człowiek myśli odzyska po nocy, ledwo ok otworzy. "Mamooooo!". I czego drzesz japę? Od darcia szybciej podejdę? "Gdzie schowałaś majtki/skarpetki/ moje spodnie*" (niepotrzebne skreślić). U sąsiadki. Tak, u sąsiadki w dupie. "Mamooo, siku!" No to zdejmij majtki i sikaj, dziecko, przecież potrafisz. "Kochanieeee!". Oho, a ten co z tym kochaniem. Przypomniało mu się, że nie jestem tylko chodzącą kucharko-sprzątaczko-kierowcą? Że poza cyckiem do macania co środę i piątek wieczorem i cipką, gdzie czasem się zagłębia, jestem istotą romantyczną? "Zrobiłaś mi może kanapki?". Aha, a więc jednak o kucharkę chodzi. Tak, zrobiłam. I naplułam do środka, żebyś na jad żmii się uodparniał. Kochanie. Zawsze mówisz, że ci tak smakują te moje kanapki. No, to to jest magiczny środek. "Mamoooo! Ja nie chcę tych butów, chcę różowe". To se kup drugą parę. Jak ufajdolisz pierwszą, będziesz mieć drugą.
Uff, poszli. Spokój. Wzięłam zaległy urlop. I tak kadrowa kazała. Przecież nikt za niewykorzystany nie zapłaci. Jaka cisza. Dobra, czas się wziąć do roboty. Po trzech godzinach mycia okien (po co mi był dom, mogłam mieć mieszkanie i nie musieć myć tyle szkła!), godzinie odkurzania i kolejnej mycia podłóg, kieruję swe kroki do kuchni.
Żarcie. Przygotować, ugotować, schować. Włączę radio. Co, znowu to badziewie. A kogo obchodzi, co ty chcesz na święta, Mariah? Po trzech latach każdy staje się gruby i wredny. I już mu tak nie staje jak kiedyś. Haha. Oho, kolejny. Mery krystmas ewryłan. Shakin, nie wiem, co ćpasz, ale masz dobry towar. Daj trochę. Ja na pewno nie życzę mery krystmas ewryłan. Nie tej flądrze, co przychodzi do pracy wystrojona jakby co dzień miała randkę z innym, a swojej roboty nie robi, tylko zwala na kolegów. Nie temu nadętemu bufonowi księgowemu, który, jak ktoś nie nosi markowych butów i koszul, to z nim w socjalnym nie rozmawia. A już na pewno nie tej krowie, mojej szwagierce, która zawsze wie wszystko lepiej.
Jak wychować dziecko. "Och, my nie mamy takich problemów z Pawełkiem. Zawsze się słucha mamusi, plimpasek". Jasne, dlatego będzie sam do końca życia, bo żadna dziewczyna nie będzie chiała takiego maminsynka- plimpaska.
Jak upiec sernik. "Och, powinnaś dodać więcej tego i owego. Mnie nigdy sernik nie opada". Mnie by opadło wszystko, gdybym była facetem i musiała z tobą mieszkać. Chociaż, znając ją, pewnie jak robić loda też wie lepiej.
Oho, barszcz za słony. Kurde, co robić? Co robić? O cholera, grzybowa kipi. I jeszcze będzie narzekanie teściowej. Dlaczego nie ma karpia. Dlaczego? Bo nie będę mordować bezbronnego zwierzaka, by tradycji stało się zadość! Przywykłam, że co roku matka mojego męża ubolewa, że wziął sobie taka "lewicową feministkę, co to nie chce walnąć bydlaka w łeb i po krzyku. Jakaś wielkomiastowa. Karpia żeby na wigilię nie było? Zgroza. Nie martw się synku, i tak do nieba nie pójdzie za te poglądy polityczne i sposób ubierania. Żeby takie krótkie spódnice nosić?" . Przywykłam.
Jeju. Jako, że część żarcia i tak się przypaliła, a część wykipiała, postanawiam zrobić kawę. Otwieram ulubiony miesięcznik. "Po co czytasz ten szmatławiec? Tylko miesza ci w głowie tymi durnymi tekstami o psychologii." słyszę moją matkę. Bo lubię do cholery, lubię ten magazyn. Patrzę na dział o podróżach. Piękne zdjęcia...Szwajcaria zimą. Chciałabym tam być teraz. Sama, bez nich wszystkich, Wiedzących lepiej. Krzyczących, co mam robić. Pamiętających o mnie tylko jak mają do mnie biznes. Chciałabym być sobą taką chwilę i poczuć, że święta mają sens. A nie, znów otrzymać wstrętny sweter. Srebrną biżuterię od niego. Jak ja nienawidzę srebra...Patrzeć na przekarmione czekoladą dziecko. I słyszeć te pierdy i bekania reszty zacnej rodzinki. Jak ja was, kurwa, nienawidzę. Jak nienawidzę tych pieprzonych, naszpikowanych komercją i przepitych koka kolą i wódą trzech dni.Tych żałosnych wesołych. Tego sztucznego nawzajem. Nie-na-kurwa-widzę."
Uff. Jakie ja mam szczęście, że to nie moje życie. Mam nadzieję, że również nie Wasze. I że jednak ten czas był choć troszkę fajny.
Pozdro,
MZR