niedziela, 18 grudnia 2016

Zgniłe ogryzki, czyli niedaleko pada jabłko od jabłoni

Siema wszystkim, 

dzisiaj- zgodnie z obietnicą o tym, jak pedagog widzi psucie dzieci przez dorosłych. I jak widzę zdziwienie tychże rodziców, że ich dzieci są zepsute. Pozwolę sobie utworzyć go w formie listu do niestniejącego w realu, a jedynie w mojej głowie, Ministra Edukacji Rodziców. Ministrem jest kobieta jako, że zawód pedagoga jest sfeminizowany (o zgrozo, momentami. Tak, czasem jestem mizoginką). 

Szanowna Pani!

Ja, niżej podpisana Mama Zła Rada piszę do Pani w sprawie wielkiej rangi. Mianowicie, w dziesięcioletnim okresie mojej pracy jako pedagog i filolog zauważyłam zjawisko, które rzutuje na całe nasze społeczeństwo. Pozwoli Pani, że - jako zaniepokojona obywatelka- zajmę stanowisko w tejże kwestii, opierając się na mojej wiedzy teoretycznej i praktycznej. 

Wspomniane przeze mnie zjawisko to psucie dzieci i młodzieży przez ich rodziców. Wielokrotnie w trakcie prowadzonych przeze mnie lekcji, zajęć i warsztatów zauważyłam, jak bardzo roszczeniowa, a przy tym mało zaangażowana we własną edukację jest część naszego społeczeństwa, zwana przez niektórych "przyszłością narodu". Otóż dzieci i młodzież rości sobie prawa do wymagań wobec nauczycieli. Wymagania te dotyczą nie tylko treści przekazywanych w trakcie zajęć, ale i np. nauczycielskiego ...ubioru. Jedna z moich znajomych, w trakcie pracy w liceum o ponad 350-letniej tradycji, usłyszała od tegoż "kwiatu młodzieży", że- uwaga nastąpi cytat: "Ja takiej wieśniary co pierdoli 45 minut i przeszkadza mi sprawdzać fejsbuka, słuchać nie będę". Koniec cytatu. Wraz z pozostałymi pedagogami i nauczycielami z mojego otoczenia przysiedliśmy raz przy trunkach wszelakich ( jak Szanowna Pani wie, nauczyciele też ludzie, wypić potrafią, lubią, a czasem po prostu muszą). Doszliśmy do wniosków, że zgodnie ze starym porzekadłem- przykład idzie z góry. Ale przecież nie od nas. My, zobowiązani istniejącymi przepisami prawa, ograniczeni w ilości środków przymusu stosowanych wobec dzieci i młodzieży, szykanowani za system nagród i kar, a za oceny opisowe, uwzględniające zachowanie, wyzywani notorycznie od czepialskich, czujemy się bezsilni wobec tego zjawiska. A zjawisko owoż ma swoje źródło tylko i li w domach naszej przyszłości narodu. 

Od kogo, jeśli nie od rodziców, babć, dziadków, ciotek, wujków i opiekunów prawnych, kwiat narodu wynosi te wszystkie "cudowne" epitety? Gdzie je słyszy? Gdzie poznaje system braku kontroli, braku dyscypliny i motywacji? W domu właśnie. Pozwolę sobie w tym miejscu zwrócić uwagę na pejoratywne konotacje w dzisiejszych czasach, jakie wiążemy z wyżej wymienionymi terminami. 

Kontrola? Kojarzy się z dyktaturą i rządami autorytarnymi. A przecież rodzic ma prawo wiedzieć, jak się uczy jego dziecko, jakich ma kolegów i koleżanki oraz dokąd się udaje, zwłaszcza po zmroku i jeśli nie ukończył lat 18, dających młodej jednostce prawo do samodzielnego decydowania o swych poczynaniach. 

Dyscyplina? Czasy kindersztuby minęły- zagrzmią zaraz blogerzy parentingowi, zakochani w sobie i swoich dzieciach, roszczący sobie prawo do wydawania opinii na temat rodzicielstwa. A dyscyplina to przecież umiejętność podziału rzeczy na istotne i mniej ważne. To świadomość, jak należy postępować w określonych sytuacjach społecznych. To narzędzie, by spełniać marzenia. Bez dyscypliny, zwłaszcza samodyscypliny, żaden ze znamienitych umysłów, twórców i sportowców nie zostałby legendą w swej dziedzinie. A dzisiaj nauka dyscypliny leży i kwiczy, kopana w same jądra szpilkami nadopiekuńczych mamusiek i timberlandami modnych tatuśków.

Motywacja? Przecież moje dziecko jest tak cudowne, że dostanie w życiu wszystko, czego chce. Przecież wystarczy chcieć. Otóż, drodzy rodzice, gówno prawda, jak mawiał ks. Tischner. Nie wystarczy. Dobrymi chęciami daleko nie zajedziesz. Dobrymi chęciami szkoły nie skończysz. Dobrymi chęciami daleko nie zajdziesz. Do tego potrzebna jest dyscyplina, motywacja i jeszcze jedna ważna umiejętność w życiu, której oduczacie swoje dzieci. 

Konsekwencja. Ale jak wasze dzieciaki mają być konsekwentne, skoro sami tego nie potraficie. Dajecie im mylne sygnały już od najmłodszych lat. Zjedz obiad to dostaniesz cukierka. A jak maluch zacznie drzeć się i beczeć, ulegacie, byle cisza byłą i wciskacie mu nie jednego a trzy cukierki. Byle się zatkał i spokój mieć. Mówicie nie ciągnij psa za ogon, a potem przymykacie na to oko, bo przecież tak ładnie się bawi ze zwierzakiem. A jak psu puszczą nerwy i warknie, to karzecie jego, nie dzieciaka. Halo, chyba jest coś z wami nie tak. Pies nic złego nie zrobił, tylko - już słyszę gromy za to określenie - bachor. Tak, bachor, bo jeżeli nie szanuje zwierząt i ich prawa do spokoju, jest zwyczajnym wrednym bachorem. Jeżeli chce konsekwencji to jak mówicie, że nie wolno psa ciągnąć za ogon, to egzekwujcie to od dziecka, a nie od psa. On się za ogon nie ciągnął. A propos konsekwencji. Wkurwia mnie na maksa- Szanowna Pani Minister wybaczy wulgaryzm, ale innego określenia w rodzimym języku na stan mój nie znajduję- kiedy najpierw karzecie dziecku coś nie robić, potem ustępujecie, a jak wasz spokój i cisza zostaną zaburzone, to drzecie ryje i dajecie klapsa gówniarzowi w dupsko. No, działanie megapedagogiczne. Gratulacje. Sami powinniście dostać wpierdol, jeśli tak się zachowujecie. Jak mawiają w pewnych kręgach- dyplomacją barbarzyńcy nie oswoisz. Nie wiecie, jak się zachować wobec dziecka? Ok, nie każdy wie. Ale po to jesteśmy my, pedagodzy, nauczyciele i większość z nas naprawdę może wam pomóc, podpowiedzieć co i jak.

Szanowna Pani Minister, wybaczy Pani, że w liście mym zwracałam się bezpośrednio do rodziców. Uznałam jednak, że Pani zgodzi się z moimi uwagami i zamieście tenże list na ministerialnym portalu. Proszę go potraktować jako głos oburzonej i sfochowanej na rodziców pedagog, filolog i matki. Sama jestem matką dwulatki i wiem, że bywa ciężko. Uczę dzieci i młodzież w różnym wieku- od lat 5 do 20. Grupą najliczniejszą są dla mnie owiani złą sławą gimnazjaliści. Ja uważam, że to bardzo inteligentne i mądre dzieci, tylko trochę zagubione między dzieciństwem a dorosłością. Nigdy się nie spoufalam z moimi uczniami, wręcz przeciwnie- jestem bardzo wymagająca, ale szanuję ich jako ludzi i tego szacunku wymagam wobec siebie. Oni to widzą. Widzą konsekwencję w moim postępowaniu. Na zajęciach są zdyscyplinowani i zmotywowani. Nie raz słyszę, że chcieliby, by ich rodzice tacy byli. Stosowanie wyżej wymienionych wartości na co dzień daje dzieciom i młodzieży coś, o co rodzice walczą, ale nie tym orężem co trzeba. Dają poczucie bezpieczeństwa i spokój. 

Załączam wyrazy szacunku i wiarę, że mój głos być może zmieni coś w życiu niektórych rodzin. 

Z poważaniem, 
Mama Zła Rada 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz