Wrzesień pełną parą. Dzieci poszły do szkoły, był uroczysty apel, przywitanie "pirszoroczniaków" (cytując Hagrida z "Harry'ego Pottera"). Rodzice wydali tysiąc pięćset sto dziewięćset złotych na wyprawki swoich uczniaków. No, ale dla większości to nie wystarczy. Już szukali, już węszyli, bo przecież...DZIECKO MUSI SIĘ ROZWIJAĆ.
Co to właściwie oznacza? Z moich obserwacji wynika, że panuje społeczne przekonanie, iż szkoła nie uczy właściwie. Hmmm, czyli...jak? Ano tak, aby po opuszczeniu murów placówki ostatniego szczebla edukacji latorośl bez problemu znalazła pracę, albo- jeszcze lepiej!- stała się geniuszem. Albo- to już w ogóle pożądane- odkryto w niej niesamowity talent, by mogła wziąć udział w jakimś telewizyjnym show i stała się sławna.
I co robi taki rodzic? Zawalony wieloma niesamowicie inteligentnie brzmiącymi bredniami pseudopsychologów i pedagogów, doktorów z tiwi, daje się nabrać na te wyścig szczurów i zapisuje. Kogo? Swoje potomstwo? Gdzie? NA WSZYSTKO, NA CO SIĘ DA. Dziś zajmiemy się korepetycjami.
Jak dobrze wiecie, jestem filologiem, specjalizuję się w języku angielskim. Uwierzcie mi, chętnych na korki- czy trzeba, czy nie, jest mnóstwo. Były lata, że z samych korepetycji byłam w stanie zarobić ponad tysiąc złotych, (studiując dziennie!). Mam znajomych matematyków, biologów, wuefistów, trenerów, plastyków. Co rok, we wrześniu, ci, którzy są naprawdę dobrzy w tym, co robią, nie musieli się bać o brak kasy. Telefon dzwoni na okrągło, bo "nagle" okazuje się, że dzieci właściwie to nic nie potrafią, bo pani ich nie nauczyła w szkole no i jakże to tak, przecież "on/ona MUSI BYĆ KIMŚ W PRZYSZŁOŚCI". Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu i rozłóżmy kampanię wrześniową, dotyczącą zapisów dziecka na wszystkie możliwe kursy, na czynniki pierwsze.
Po pierwsze- mam wrażenie, że w tych szkołach to sami głupi/niedouczeni/bezwartościowi nauczyciele są. Taki przekaz płynie z komunikatów nadanych w moim kierunku przez rodziców. Bo dziecko nie rozumie. Bo pani nie tłumaczy. Bo nie ma czasu na lekcjach. Bo mają nudny podręcznik. Bo za dużo dzieci w klasie i nie da rady wszystkim wytłumaczyć dobrze co i jak.
Po drugie- odnoszę kolejne wrażenie, że dla rodzica tylko to, za co (czasem słono) zapłaci, jest wartościowe. Nauka bezpłatna to nie nauka.
Po trzecie- i w tym miejscu znów- a jakże, wrażenie- że szkoła to jakieś dziwne miejsce, gdzie właściwie to nie wiadomo, po co dzieci chodzą. No bo przecież nie po to, by się czegoś nauczyć.
Odłóżmy jednak moje wrażenia na bok i skupmy się na faktach.
Fakt pierwszy: 50 % polskich uczniów ma co najmniej jednego korepetytora.
Fakt drugi:średnio na "korkach" dzieci spędzają od 2 do 4 godzin tygodniowo.
Fakt trzeci: przedmiotami, z jakich najczęściej udziela się korepetycji są matematyka i język angielski.
Co to oznacza w praktyce? Jakby zinterpretować te fakty jak najprościej, to wyłania nam się obraz szkoły jako instytucji, która nie potrafi wykształcić połowy uczniów, gdzie lekcje- ich czas tudzież ilość- są za krótkie, a matematycy i angliści są z najniższej półki.
Ze swojego doświadczenia powiem tak- nie wiem, jak jest z matematykami, mogę się wypowiadać na temat anglistów. I niestety, ale większość rzeczywiście nie ma daru nauczania. W mojej karierze zawodowej miałam wielu uczniów, którzy nie rozumieli podstaw, a w nauce języka obcego bez tego nie ruszysz dalej. Zresztą tak jest i dzisiaj, gdy mam zajęcia z moimi żołnierzami, dziećmi, młodzieżą czy dorosłymi. Ludzie, którzy angielski mieli, ale właściwie - w przypadku dorosłych, nawet po kilkunastu[sic!] latach nauki tegoż języka, muszą zacząć od początku, bo zwyczajnie na świecie nie ogarniają, o co kaman.
 |
źródło: job- profi.pl |
Zwolennicy korepetycji krzyczą, że są one tak bardzo skuteczne ze względu na indywidualne podejście do ucznia. Po części może i tak, ale nie zgadzam się z tym do końca. Z praktyki wiem, że dobry nauczyciel, słuchający uczniów, widzący ich problemy z nauką i potrafiący tłumaczyć, odpowiadać na (nawet głupie z pozoru) pytania bez zniecierpliwienia, potrafi zdziałać cuda nawet z 20 osobową grupą. Osoba nauczyciela jest tutaj niesamowicie istotna. Od momentu gdy uczę, nie raz, nie dwa, miałam przypadki, że ludzie kontaktowali się ze mną, bo ktoś mnie polecił. A pierwsze słowa na pierwszym spotkaniu brzmiały- "tylko wie pani, ja jestem chyba odporny na wiedzę, bo miałem już korki". I tu fakt potwierdza regułę, tzn. trafiali na kiepskich nauczycieli. Sam fakt ukończenia przez kogoś studiów i posiadania tytułu magistra, o niczym nie świadczy. Znam mnóstwo ludzi po studiach filologicznych, z uprawnieniami pedagogicznymi, którzy gówno potrafią, jeśli o uczenie chodzi. Uświadomcie to sobie, moi drodzy, że dzieci nie dostają gorszych ocen w szkole dlatego, ze są gorsze. Najczęściej na lekcji nie ma czasu, by porządnie im wytłumaczyć wszystko. Albo nauczyciel nie potrafi się dobrze zorganizować, by umiejętnie zajęcia przeprowadzić.
Dlaczego korki są tak popularne? Bo poza wiedzą uczeń ma okazję zdobyć coś o wiele cenniejszego- motywację i dowartościowanie jego jako człowieka. Korepetytor, dzięki indywidualnemu charakterowi zajęć, jest w stanie już po pierwszych zajęciach wymienić mocne i słabe osoby ucznia. I zapewne w swej ocenie będzie dokładniejszy niż nauczyciel przedmiotu, z jakiego korki są udzielane. Poza tym, to skupienie na osobie, a nie na programie i tempie jego przerobienia, procentuje bardzo szybko. Na korkach nie jest ważne "od- do". Ważne jest, czy uczeń pojął istotę przerabianego zagadnienia.
Co ciekawe- korepetytor często staje się takim trochę psychologiem, powiernikiem sekretów. Wiele razy moje dzieciaki czy dorośli rozmawiali ze mną o problemach bądź też sytuacjach, o jakich nie gadali z rodziną. Wiele razy gotowało się we mnie, gdy dzieciak mówił mi, że nauczyciel go wyzywa, bo jest biedniejszy niż reszta klasy, albo ma więcej rodzeństwa, albo wolniej rozwiązuje zadania. Wiele razy też razem cieszyliśmy się z kolejnych sukcesów- dla jednych były to "trójki", dla innych "szóstki".
Minus popularności korków- jedno z badań przeprowadzonych wśród uczniów szkoły podstawowej wykazało, że 70 % dzieci spędza na korkach ok. 11 godzin tygodniowo. Plus 27 godzin lekcyjnych daje to liczbę 38 godzin poświęconych nauce. To niemal tyle, co etat dorosłego człowieka. Cały. Mnie osobiście te liczby przerażają. Bo gdzie w tym wszystkim czas na zabawę, na wygłupy, na bycie dzieckiem? Czy naprawdę liczą się tylko "piątki" i "szóstki"? Gdzie czas na dzieciństwo, beztroskie, pozbawione cech korporacji- sorry, ale mnie osobiście to wszystko kojarzy się z korpoludkami. Sen- szkoła- korki- odrabianie lekcji- sen itd.
APEL KOREPETYTORA DO RODZICA
Mój Drogi!
Zanim poślesz dziecko na korki, zastanów się, czy ich naprawdę potrzebuje. "Tróje" z biologii są ok, zwłaszcza gdy Twoje dziecko tak bardzo chce być dziennikarzem. Odpuść mu czasem. Zastanów się czy nie ulegasz presji otoczenia. A może korki są modne w Twoim kręgu znajomych? Może to, czego Twoje dziecko potrzebuje to Twoja uwaga, a nie ta obcej osoby, dobrze opłacona ?
Przemyśl sprawę, czy korki nie zabierają czasu tak bardzo potrzebnego i nieodwracalnego na bycie dzieckiem. Takim normalnym, nie zawsze idealnym.
Pozdrawiam,
Mama Zła Rada