czwartek, 2 kwietnia 2015

Komedia porodowa, czyli jak czasem jest bardzo do śmiechu, gdy inni mówią, że ma być mistycznie lub krwawo.

Witajcie.
Jestem zmęczona na maksa, oczy mi się kleją, dopiero co uśpiłam Złośnika (chyba kolejny ząb będzie wychodził), kwiecień zaczął się wariacko. Dziś postanowiłam napisać dla Was o prawdziwych śmiesznych sytuacjach z porodówki. Tak, takie się zdarzają. Wbrew wszystkim krwawym wizjom niczym z rzeźni albo opisom mistycznych przeżyć, jakich podobno można doznać w trakcie rodzenia (serio?).

Jakie były moje słowa po urodzeniu Zośki? Że WSZYSTKIE OPISY PORODU MOGĘ WŁOŻYĆ MIĘDZY BAJKI. Ja nawet nie byłam świadoma, że już się zaczęło. Poród miałam szybki- jak na kobietę wydającą na ten świat pierwsze dziecko 3 godziny 45 minut od momentu rozpoczęcia badań i ankiet to naprawdę sprint. Ale- i mnie przydarzyły się śmieszne momenty. 

Leżę sobie na kozetce, jeszcze w sumie nie bardzo boli ale straszne chce mi się pić. Mało tego! Mam niesamowitą wręcz ochotę na coca colę. Położna prowadząca mówi, że niestety, ale lepiej żebym nic nie piła na wypadek gdyby trzeba było szybko przeprowadzić cesarskie cięcie. A mi tak się chce tej coli! W pewnym momencie mówię: "Gośka, jak nie dasz mi coli, to ja nie rodzę". Ona mówi: "Paulina, jak urodzisz to się możesz napić tej coli w nagrodę". Jakoś to do mnie przemówiło i urodziłam Zośka :)


Jedna z moich koleżanek zaczęła rodzić dzień przed wigilią. Wiecie jakie było jej największe zmartwienie? Że nie siądzie do stołu i nie naje się pierogów z kapustą i grzybami. Po przygodzie z colą jestem w stanie ją zrozumieć. Tak jak pytanie do lekarza czy aby na pewno nie da rady rodzić po wigilii. 


Pewna znajoma rodziła szybciej niż było wyliczone. No, dzieciątku spieszyło się na świat. Akurat miała brać udział w weselu swojego kuzyna. Zapytała doktora czy da radę urodzić przed ślubem, bo ma taką ochotę potańczyć jak nigdy do tej pory. Niestety, doktor był nieugięty. Nawet argument w postaci niesamowitych szpilek poważnej firmy obuwniczej nie przemówił mu do rozsądku ;)


Żona mojego kuzyna zaczęła rodzić w trakcie oglądania filmu. Powiedziała mu, że już się zaczęło. On do niej, że idzie odpalić auto. Wiecie, jaka była jej odpowiedź? "Nie, poczekajmy do końca filmu. Jestem ciekawa zakończenia". I co? Obejrzeli film, a jakże, z którego dowiedziała się, że bohaterowie żyli długo i szczęśliwie. Po tym pozytywnym akcencie na świat przyszło szczęśliwie dziecię :)



Żona kolegi, zadeklarowana wegetarianka, na sali porodowej zażądała cheeseburgera z McDonald's. I frytki do tego. Powiedziała, że potrzebuje krwistej ofiary, bo czuje, że- cytat- "ta akcja potrwa długo i potrzeba mi zwierzęcej siły". Zamówienie nie zostało zrealizowane, aczkolwiek po szczęśliwym rozwiązaniu mąż przywiózł jej Happy Meal z maskotką Kubusiem Puchatkiem. Za co dostał niezłą operę. No bo jak on śmie, skoro wie, że ona mięsa nie je. 


Kochane Czytelniczki, Przyszłe Mamy! Kochani Czytelnicy, Przyszli Ojcowie! Życzę Wam samych zabawnych historii z sali porodowej. Żadnych jatek ani mistycznych osiągnięć nirwany. Życzę Wam, by ten dzień był jak najbardziej pozytywny. 

Buziaki,
MZR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz