poniedziałek, 26 grudnia 2016

PMS, czyli Post Matki Subiektywnej

Witam wszystkich.


Ostatni dzień świąt, żyjecie? Czy umieracie z przejedzenia? My żyjemy, nie umieramy, bo się nie przejedliśmy. Odpoczęliśmy, pospaliśmy, a jutro wracamy do pracy naszej codziennej. Dzisiaj, między jednym deszczem, a drugim, udało mi się zrobić marszobieg 5 kilometrowy z moim dzieckiem, śpiącym w wózku. Od razu się lepiej myśli :)

Mamy jeszcze trochę czasu do sylwestra i wszystkich tych noworocznych bzdur, typu obiecanki- cacanki ( a i tak nic z tego nie wyjdzie, bo Polacy tak mają, że wiele obiecują, a potem gówno robią). I naszło mnie, że nikt nie pisze o Ciemnej Stronie Mocy świąt. Wszyscy tylko, ze jest fajnie, że magia, że światełka, pierniki, bitwy o karpie ( biedne ryby) i gonitwa za prezentami. A ja tymczasem, napiszę Wam, jak ta magia świąt wygląda z perspektywy Matki- Polki wkurwionej.


"Oho, już się drą. Jezu, ledwo człowiek myśli odzyska po nocy, ledwo ok otworzy. "Mamooooo!". I czego drzesz japę? Od darcia szybciej podejdę? "Gdzie schowałaś majtki/skarpetki/ moje spodnie*" (niepotrzebne skreślić). U sąsiadki. Tak, u sąsiadki w dupie. "Mamooo, siku!" No to zdejmij majtki i sikaj, dziecko, przecież potrafisz. "Kochanieeee!". Oho, a ten co z tym kochaniem. Przypomniało mu się, że nie jestem tylko chodzącą kucharko-sprzątaczko-kierowcą? Że poza cyckiem do macania co środę i piątek wieczorem i cipką, gdzie czasem się zagłębia, jestem istotą romantyczną? "Zrobiłaś mi może kanapki?". Aha, a więc jednak o kucharkę chodzi. Tak, zrobiłam. I naplułam do środka, żebyś na jad żmii się uodparniał. Kochanie. Zawsze mówisz, że ci tak smakują te moje kanapki. No, to to jest magiczny środek. "Mamoooo! Ja nie chcę tych butów, chcę różowe". To se kup drugą parę. Jak ufajdolisz pierwszą, będziesz mieć drugą. 

Uff, poszli. Spokój. Wzięłam zaległy urlop. I tak kadrowa kazała. Przecież nikt za niewykorzystany nie zapłaci. Jaka cisza. Dobra, czas się wziąć do roboty. Po trzech godzinach mycia okien (po co mi był dom, mogłam mieć mieszkanie i nie musieć myć tyle szkła!), godzinie odkurzania i kolejnej mycia podłóg, kieruję swe kroki do kuchni. 
Żarcie. Przygotować, ugotować, schować. Włączę radio. Co, znowu to badziewie. A kogo obchodzi, co ty chcesz na święta, Mariah? Po trzech latach każdy staje się gruby i wredny. I już mu tak nie staje jak kiedyś. Haha. Oho, kolejny. Mery krystmas ewryłan. Shakin, nie wiem, co ćpasz, ale masz dobry towar. Daj trochę. Ja na pewno nie życzę mery krystmas ewryłan. Nie tej flądrze, co przychodzi do pracy wystrojona jakby co dzień miała randkę z innym, a swojej roboty nie robi, tylko zwala na kolegów. Nie temu nadętemu bufonowi księgowemu, który, jak ktoś nie nosi markowych butów i koszul, to z nim w socjalnym nie rozmawia. A już na pewno nie tej krowie, mojej szwagierce, która zawsze wie wszystko lepiej.
Jak wychować dziecko. "Och, my nie mamy takich problemów z Pawełkiem. Zawsze się słucha mamusi, plimpasek". Jasne, dlatego będzie sam do końca życia, bo żadna dziewczyna nie będzie chiała takiego maminsynka- plimpaska. 
Jak upiec sernik. "Och, powinnaś dodać więcej tego i owego. Mnie nigdy sernik nie opada".  Mnie by opadło wszystko, gdybym była facetem i musiała z tobą mieszkać. Chociaż, znając ją, pewnie jak robić loda też wie lepiej. 

Oho, barszcz za słony. Kurde, co robić? Co robić? O cholera, grzybowa kipi. I jeszcze będzie narzekanie teściowej. Dlaczego nie ma karpia. Dlaczego? Bo nie będę mordować bezbronnego zwierzaka, by tradycji stało się zadość! Przywykłam, że co roku matka mojego męża ubolewa, że wziął sobie taka "lewicową feministkę, co to nie chce walnąć bydlaka w łeb i po krzyku. Jakaś wielkomiastowa. Karpia żeby na wigilię nie było? Zgroza. Nie martw się synku, i tak do nieba nie pójdzie za te poglądy polityczne i sposób ubierania. Żeby takie krótkie spódnice nosić?" . Przywykłam. 

Jeju. Jako, że część żarcia i tak się przypaliła, a część wykipiała, postanawiam zrobić kawę. Otwieram ulubiony miesięcznik. "Po co czytasz ten szmatławiec? Tylko miesza ci w głowie tymi durnymi tekstami o psychologii." słyszę moją matkę. Bo lubię do cholery, lubię ten magazyn. Patrzę na dział o podróżach. Piękne zdjęcia...Szwajcaria zimą. Chciałabym tam być teraz. Sama, bez nich wszystkich, Wiedzących lepiej. Krzyczących, co mam robić. Pamiętających o mnie tylko jak mają do mnie biznes. Chciałabym być sobą taką chwilę i poczuć, że święta mają sens. A nie, znów otrzymać wstrętny sweter. Srebrną biżuterię od niego. Jak ja nienawidzę srebra...Patrzeć na przekarmione czekoladą dziecko. I słyszeć te pierdy i bekania reszty zacnej rodzinki. Jak ja was, kurwa, nienawidzę. Jak nienawidzę tych pieprzonych, naszpikowanych komercją i przepitych koka kolą i wódą trzech dni.Tych żałosnych wesołych. Tego sztucznego nawzajem. Nie-na-kurwa-widzę."


Uff. Jakie ja mam szczęście, że to nie moje życie. Mam nadzieję, że również nie Wasze. I że jednak ten czas był choć troszkę fajny. 
Pozdro, 

MZR

niedziela, 18 grudnia 2016

Zgniłe ogryzki, czyli niedaleko pada jabłko od jabłoni

Siema wszystkim, 

dzisiaj- zgodnie z obietnicą o tym, jak pedagog widzi psucie dzieci przez dorosłych. I jak widzę zdziwienie tychże rodziców, że ich dzieci są zepsute. Pozwolę sobie utworzyć go w formie listu do niestniejącego w realu, a jedynie w mojej głowie, Ministra Edukacji Rodziców. Ministrem jest kobieta jako, że zawód pedagoga jest sfeminizowany (o zgrozo, momentami. Tak, czasem jestem mizoginką). 

Szanowna Pani!

Ja, niżej podpisana Mama Zła Rada piszę do Pani w sprawie wielkiej rangi. Mianowicie, w dziesięcioletnim okresie mojej pracy jako pedagog i filolog zauważyłam zjawisko, które rzutuje na całe nasze społeczeństwo. Pozwoli Pani, że - jako zaniepokojona obywatelka- zajmę stanowisko w tejże kwestii, opierając się na mojej wiedzy teoretycznej i praktycznej. 

Wspomniane przeze mnie zjawisko to psucie dzieci i młodzieży przez ich rodziców. Wielokrotnie w trakcie prowadzonych przeze mnie lekcji, zajęć i warsztatów zauważyłam, jak bardzo roszczeniowa, a przy tym mało zaangażowana we własną edukację jest część naszego społeczeństwa, zwana przez niektórych "przyszłością narodu". Otóż dzieci i młodzież rości sobie prawa do wymagań wobec nauczycieli. Wymagania te dotyczą nie tylko treści przekazywanych w trakcie zajęć, ale i np. nauczycielskiego ...ubioru. Jedna z moich znajomych, w trakcie pracy w liceum o ponad 350-letniej tradycji, usłyszała od tegoż "kwiatu młodzieży", że- uwaga nastąpi cytat: "Ja takiej wieśniary co pierdoli 45 minut i przeszkadza mi sprawdzać fejsbuka, słuchać nie będę". Koniec cytatu. Wraz z pozostałymi pedagogami i nauczycielami z mojego otoczenia przysiedliśmy raz przy trunkach wszelakich ( jak Szanowna Pani wie, nauczyciele też ludzie, wypić potrafią, lubią, a czasem po prostu muszą). Doszliśmy do wniosków, że zgodnie ze starym porzekadłem- przykład idzie z góry. Ale przecież nie od nas. My, zobowiązani istniejącymi przepisami prawa, ograniczeni w ilości środków przymusu stosowanych wobec dzieci i młodzieży, szykanowani za system nagród i kar, a za oceny opisowe, uwzględniające zachowanie, wyzywani notorycznie od czepialskich, czujemy się bezsilni wobec tego zjawiska. A zjawisko owoż ma swoje źródło tylko i li w domach naszej przyszłości narodu. 

Od kogo, jeśli nie od rodziców, babć, dziadków, ciotek, wujków i opiekunów prawnych, kwiat narodu wynosi te wszystkie "cudowne" epitety? Gdzie je słyszy? Gdzie poznaje system braku kontroli, braku dyscypliny i motywacji? W domu właśnie. Pozwolę sobie w tym miejscu zwrócić uwagę na pejoratywne konotacje w dzisiejszych czasach, jakie wiążemy z wyżej wymienionymi terminami. 

Kontrola? Kojarzy się z dyktaturą i rządami autorytarnymi. A przecież rodzic ma prawo wiedzieć, jak się uczy jego dziecko, jakich ma kolegów i koleżanki oraz dokąd się udaje, zwłaszcza po zmroku i jeśli nie ukończył lat 18, dających młodej jednostce prawo do samodzielnego decydowania o swych poczynaniach. 

Dyscyplina? Czasy kindersztuby minęły- zagrzmią zaraz blogerzy parentingowi, zakochani w sobie i swoich dzieciach, roszczący sobie prawo do wydawania opinii na temat rodzicielstwa. A dyscyplina to przecież umiejętność podziału rzeczy na istotne i mniej ważne. To świadomość, jak należy postępować w określonych sytuacjach społecznych. To narzędzie, by spełniać marzenia. Bez dyscypliny, zwłaszcza samodyscypliny, żaden ze znamienitych umysłów, twórców i sportowców nie zostałby legendą w swej dziedzinie. A dzisiaj nauka dyscypliny leży i kwiczy, kopana w same jądra szpilkami nadopiekuńczych mamusiek i timberlandami modnych tatuśków.

Motywacja? Przecież moje dziecko jest tak cudowne, że dostanie w życiu wszystko, czego chce. Przecież wystarczy chcieć. Otóż, drodzy rodzice, gówno prawda, jak mawiał ks. Tischner. Nie wystarczy. Dobrymi chęciami daleko nie zajedziesz. Dobrymi chęciami szkoły nie skończysz. Dobrymi chęciami daleko nie zajdziesz. Do tego potrzebna jest dyscyplina, motywacja i jeszcze jedna ważna umiejętność w życiu, której oduczacie swoje dzieci. 

Konsekwencja. Ale jak wasze dzieciaki mają być konsekwentne, skoro sami tego nie potraficie. Dajecie im mylne sygnały już od najmłodszych lat. Zjedz obiad to dostaniesz cukierka. A jak maluch zacznie drzeć się i beczeć, ulegacie, byle cisza byłą i wciskacie mu nie jednego a trzy cukierki. Byle się zatkał i spokój mieć. Mówicie nie ciągnij psa za ogon, a potem przymykacie na to oko, bo przecież tak ładnie się bawi ze zwierzakiem. A jak psu puszczą nerwy i warknie, to karzecie jego, nie dzieciaka. Halo, chyba jest coś z wami nie tak. Pies nic złego nie zrobił, tylko - już słyszę gromy za to określenie - bachor. Tak, bachor, bo jeżeli nie szanuje zwierząt i ich prawa do spokoju, jest zwyczajnym wrednym bachorem. Jeżeli chce konsekwencji to jak mówicie, że nie wolno psa ciągnąć za ogon, to egzekwujcie to od dziecka, a nie od psa. On się za ogon nie ciągnął. A propos konsekwencji. Wkurwia mnie na maksa- Szanowna Pani Minister wybaczy wulgaryzm, ale innego określenia w rodzimym języku na stan mój nie znajduję- kiedy najpierw karzecie dziecku coś nie robić, potem ustępujecie, a jak wasz spokój i cisza zostaną zaburzone, to drzecie ryje i dajecie klapsa gówniarzowi w dupsko. No, działanie megapedagogiczne. Gratulacje. Sami powinniście dostać wpierdol, jeśli tak się zachowujecie. Jak mawiają w pewnych kręgach- dyplomacją barbarzyńcy nie oswoisz. Nie wiecie, jak się zachować wobec dziecka? Ok, nie każdy wie. Ale po to jesteśmy my, pedagodzy, nauczyciele i większość z nas naprawdę może wam pomóc, podpowiedzieć co i jak.

Szanowna Pani Minister, wybaczy Pani, że w liście mym zwracałam się bezpośrednio do rodziców. Uznałam jednak, że Pani zgodzi się z moimi uwagami i zamieście tenże list na ministerialnym portalu. Proszę go potraktować jako głos oburzonej i sfochowanej na rodziców pedagog, filolog i matki. Sama jestem matką dwulatki i wiem, że bywa ciężko. Uczę dzieci i młodzież w różnym wieku- od lat 5 do 20. Grupą najliczniejszą są dla mnie owiani złą sławą gimnazjaliści. Ja uważam, że to bardzo inteligentne i mądre dzieci, tylko trochę zagubione między dzieciństwem a dorosłością. Nigdy się nie spoufalam z moimi uczniami, wręcz przeciwnie- jestem bardzo wymagająca, ale szanuję ich jako ludzi i tego szacunku wymagam wobec siebie. Oni to widzą. Widzą konsekwencję w moim postępowaniu. Na zajęciach są zdyscyplinowani i zmotywowani. Nie raz słyszę, że chcieliby, by ich rodzice tacy byli. Stosowanie wyżej wymienionych wartości na co dzień daje dzieciom i młodzieży coś, o co rodzice walczą, ale nie tym orężem co trzeba. Dają poczucie bezpieczeństwa i spokój. 

Załączam wyrazy szacunku i wiarę, że mój głos być może zmieni coś w życiu niektórych rodzin. 

Z poważaniem, 
Mama Zła Rada 


sobota, 17 grudnia 2016

Wracam z przytupem (inaczej zwariuję)

Witam, witam, wszystkich wiernych i nowych Czytelników MZR.

 Brakowało mi pisania, brakowało mi wiadomości od Was, brakowało mi radości z twórczości. Nie będę się wybielać, że dużo pracy (prawda), że dużo obowiązków (prawda), że zero czasu dla siebie w ostatnich 2 miesiącach (oj, prawda). Nie będę, bo to tak naprawdę zwykłe pierdolenie o szopenie rozżalonej mamuśki by było. A ja przecież...Nie jestem rozżaloną mamuśką. 

Faktem jest, że zaniedbałam bloga straszliwie, a potem się wkurzałam na siebie. A to, że wszystkie tematy już poruszono na blogach parentingowych. A ja nie lubię tego, co powtarzalne. A to, że inne mamy chyba w totka wygrały, że mają taki zadziabisty pr i piękne zdjęcia, grafikę pod ich blog robioną. A ja ani fotografem, ani grafikiem nie jestem. Mało tego, nie mam zbyt wile czasu, by się tego nauczyć. Bo przecież wszystkiego można się nauczyć, a ja mam szczęście należeć do tej grupy osób, które nieważne, co to, ale uczą się szybko i chętnie. 

Jak sami widzicie, z tymi wszystkimi zagwozdkami, nie było daleko do marudzenia i typowo polskiego narzekania. Na szczęście, nie jestem taką osobą. Ci co mnie znają, wiedzą, że bliżej mi do wojownika, który obmyśli strategię jak zrobić, by było więcej niż dobrze. No więc myślałam, czasem przez to myślenie później zasypiałam, ale w końcu wymyśliłam. 

Najlepsze co mogę zrobić, by Mama Zła Rada znów działała jak należy, to pisać o tym, o czym sama chcę czytać. Nie interesują mnie posty z tzw. dupy czyli kochani, założyłam się z mężem, że jak zbiorę pod tym postem 5000 lajków, to mam wolną sobotę i jadę do SPA a on zajmuje się dziećmi. Żenada w ogóle wstawić takiego posta. Po pierwsze, jakiego masz chujowego męża, że musisz się z nim zakładać o takie rzeczy? Czyli że co, na co dzień nie zajmuje się dziećmi? Po drugie, to takie trochę dupczenie lajkami. A to już trąci kurestwem internetowym. 

Aha, jak sami widzicie, język mój też nie należy do najłagodniejszych. Ale takie jest życie- brutal and zasadzkas i czasami kopas w dupas. Życie - zwłaszcza rodzica- to nie reklama mleka w proszku, gdzie bogata mama siedzi w wielkim pięknym domu, zadbana, z czystym dzieckiem, radośnie pijącym sztuczne mleko z trendowej butelki. Nie, życie to nie cukierkowy świat wymyślony przez speców od marketingu. 

Dlatego u Mamy Złej Rady nie znajdziecie słitaśnych postów jak to uszytki zrobiliśmy albo jakie krzywe łańcuchy nam wyszły. Nie, nie. Nie będę marnować internetu na takie gówna. 

źródło:keep-calm-o-matic.com


Przeczytacie na pewno o sprawach, które zajmują każdego rodzica. Bez lukru. Z ironią. Ale bez kitu, jaki wciskają Wam na temat rodzicielstwa blogerzy, jakich mogę nazwać co najwyżej bubblegum bloggers. Dlaczego tak? Bubblegum to angielski termin na gumę do żucia - jako symbol w kulturze masowej produkt ten występuje najczęściej jako słodki i różowy. Mnie jest bliżej do gorzkiej czekolady z nutą chilli. 

Umiem liczyć, więc liczę na siebie. I liczę, że wróciłam na dobre. Następny post o tym, co mnie wkurwia we współczesnych rodzicach - pisany z punktu widzenia pedagoga pracującego z dziećmi i młodzieżą, jakim jestem. A psują dzieci na potęgę a potem się dziwią, że mają z nimi problem. 

Pozdro,

MZR